Nie, na co dzień zdarza się, że mamy możliwość
spotkać się w sympatycznej grupie przyjaciół zarażonych
wędkarstwem tak jak my.
Nam się udało!
Po raz
pierwszy po kilku letniej przerwie, pod logiem Smoked Fish Team
spotkaliśmy się w miejscu gdzie wszystko się zaczęło.

Jezioro Rosnowskie, tak dobrze znane wędkarzom potrafi utrzeć nosa niejednej osobie. Od lat niezmienne, a za razem dziewicze i zaskakujące miejsce jak z obrazka, pełne zatok, blatów, górek oraz zwalonych drzew, które rozbudzają fantazję niejednego wymagającego wędkarza.
Wyjazd planowaliśmy miesiącami, wspólnie uzgodniliśmy, że obozowisko rozbijemy na budzącej dla nas wiele wspomnień wyspie. Cała impreza miała mieć charakter spinningowy, ustawiony głównie na duże drapieżniki ostrzyłem pazury na Rosnowskie szczupaki.
Wyprawę rozpoczęliśmy w deszczowy poniedziałek, korzystając z luki pogodowej rozbiliśmy się już na wcześniej wspomnianej wyspie. Organizacja była zaskakująco dobra już po kilku godzinach namioty oraz rzeczy były gotowe do użytku, drewno idealnie poukładane czekało na nadchodzące chłodne wieczory.
Będąc gotowi na rozpoczęcie wędkarskiej przygody, trzymaliśmy się ustalonego planu, że Poniedziałek jest dniem organizacyjnym, wczesnym wieczorem rozpaliliśmy ogień i usiedliśmy nad mapą jeziora opracowując plan na następne dni.
Pobudka skoro świt, pogoda nieustępliwa, ciągłe opady deszczu nie wystraszyły nas ani trochę w końcu jak mówi powiedzenie "nie ma złej pogody na ryby", przygotowani na długotrwałe moknięcie rozpoczęliśmy wspólną przygodę.

Rosnowo nie kazała nam długo czekać, już w pierwszej godzinie zaczęły meldować się pierwsze szczupaki. Nie będę ukrywał, że nawet w najbardziej kolorowych oczekiwaniach nie spodziewałem się takiego przebiegu spraw, wpierw siadł waleczny esox 65cm po zmianie miejscówki na końcu wędki pojawiła się ONA!
Tak upragniona, przez wielu wędkarzy...
METRÓWKA.
Z wyśmienitym humorem i pozytywnymi myślami, zakończyliśmy dzień późnym wieczorem .
Następny dzień okazał się pełen niespodzianek.
Już od świtu pogoda zaskoczyła nas swoją dobrocią a to był dopiero początek.
Po obfitym śniadaniu gotowi na następną partie zębatych mój kompan z obozu wyciągając małe pudełeczko z ogromnej skrzyni pełnej przynęt zapytał, czy podejmę wyzwanie.
Bez zastanowienia, widząc małe pudełeczko trzymane w ręku, pomyślałem o okoniach akceptując wyzwanie.
Czułem wewnętrzną przewagę, przecież znam jezioro Rosnowo od dziecka.
Nakręcony emocjami które dostarczyły mi szczupaki dzień wcześniej byłem pewien sukcesu.
Byłem w strasznym błędzie i to od samego początku.
Okazało się, że Szymon miał ze mnie niezły ubaw gdy wręczył mi spinning o c.w. 0,5-5g i kilka przynęt których ciężar nie przekraczał nawet 1g. Dotarło do mnie, że to nie okonie będą naszym celem.
Przebiegły wąż wymyślił, że będziemy spinningować Wzdręgi.
Po raz pierwszy trzymając tak lekki zestaw czułem się jak sparaliżowany, pierwsze rzuty o ile można było nazwać, to co wyczyniałem rzutami, były całkowitą porażką. Gdy ja uczyłem się obsługi Szymon cyklicznie wyciągał nowe krasnopióry. Trochę to trwało, ale w końcu ogarnąłem nowy sprzęt i zacząłem odrabiać straty.
Przyznam, że nowa zabawa pochłonęła mnie doszczętnie, zapomniałem o szczupakach, tym razem liczył się białoryb. Okazało się, że Ultra Light nie tylko łowi wzdręgi, do siatki zaczęły wpadać inne gatunki ryb, takie jak Leszcze, okonie i wszędobylskie płocie.
Czułem się tak jakby wewnątrz mnie od nowa rozkwitała żądza wędkarska przysłonięta na co dzień standardowymi, wręcz zapisanymi w odruch ruchami. Musiałem walczyć z ręką by nie zacinać przy byle pstryknięciu jak ma to miejsce przy sandaczach, uważać na prędkość prowadzenia przynęt no bo przecież jestem zwolennikiem szybkich podbić co przynosi mi zazwyczaj dobre rezultaty ale na szczupakach. Uczyłem się małymi krokami nowej dziedziny wędkarstwa.
Cały
dzień spędziliśmy wśród gęstych trzcin i płytkich zatok,
korzystając ze słońca, po prostu bawiąc się wędkarstwem.
Codzienna
pogoń za życiówką, dużą rybą straciła sens, bardziej liczyło
się tu i teraz, że w danym momencie wraz z przyjacielem jestem na
świeżym powietrzu, siedzimy na łodzi wspominając nasze początki,
docinając sobie szyderczo i śmiejąc się z naszych starych błędów
i porażek, w wyśmienitych humorach i pozytywną energią
odpinaliśmy złowione międzyczasie ryby, nie zwracając uwagi na
długość, ilość czy wagę.
Wraz
z nadejściem wieczoru, który niestety oznaczał koniec naszej
krótkiej choć inspirującej przygody, siedliśmy sobie przy
ognisku, snując po cichu plany na kolejne spotkanie. Wpatrzeni
w ogień dumaliśmy nad minionymi dniami, wspominając ryby, piękne
widoki a najbardziej czas który spędziliśmy nie na rybach, a z
przyjacielem w miejscu pełnym wspomnień.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz